Miłość
Zostałam, bo wydawało mi się, że się kochamy. To co nas łączyło nazwałam miłością.
Miałam nadzieję, że się zmienisz. Głupie, ale że się zmienisz dla mnie, dla nas. Zapomniałam o jednej rzeczy: nawet jeśli próbujemy się zmienić dla drugiej osoby, to tylko na chwilę. Później znowu wracamy do tego, jacy byliśmy.
Nie, nie poddałam się. Ale mam dość. Powinnam byla odejść już dawno temu. Może wtedy zrozumiałbyś, co miałeś i co możesz stracić. Może zatęskniłbyś i poprosił, abym została?
Ciagle powtarzasz, że musimy coś zmienić w naszym związku. Czegoś ci brakuje, ale sam nie wiesz, czego. „Będzie lepiej”. Albo wersja, której nie cierpię: „Jakoś to będzie”.
Mam dość twoich obietnic bez pokrycia. Odnoszę wrażenie, że mówisz coś, choć i tak dobrze wiesz, że nic się nie zmieni. Bo ty nic nie chcesz zmienić w swoim postępowaniu.
Mam dość bycia nieważną. Tak dokladnie się czuję, kiedy na okraglo mnie poniżasz.
Mam dość awantur o byle co, podczas których wrzeszczysz na mnie jak oszalały. Używasz ohydnych wyzwisk, których kiedyś nawet nie znałam. Tyle złości i nienawiści w tych awanturach. Wiesz, że każda skończy się tak samo. Ze zbolałą miną i łzami w oczach wyjdę z mieszkania trzaskając drzwiami. I wiesz, że wrócę. Nigdy nie bralam żadnej innej opcji pod uwagę, jak tylko tej, aby z tobą być. A bycie z tobą to powrót do domu, do tego wszystkiego, co teraz jest.
Już sama siebie nie poznaję. Nie jestem tą osobą, którą byłam w przeszłości. Coś we mnie się zmieniło. Umarło, a ja tego nawet nie zauważyłam. Bo wszystko obracało się i obraca wokół ciebie. Ja nie jestem ważna. Nie tylko dla ciebie jestem nieważna. Również dla siebie samej. Jak można pozwolić się tak traktować? Pytanie absolutnie retoryczne.
Po takiej awanturze zawsze prosisz mnie, abyśmy jeszcze raz spróbowali. Obiecujesz zmianę. Tylko ile razy możemy to powtarzać? Ile razy ty możesz obiecywać, a ja wierzyć w te obietnice, których nigdy nie dotrzymasz?
Mówisz, że to przeze mnie kłamiesz i oszukujesz. Bo mój charakter, moje reakcje, moja podejrzliwość, brak tolerancji... moje nawet nie wiem co... Ja, po prostu ja.... Winna od początku do końca....
Mówisz: „przepraszam”. I to ma załatwić wszystko. Moje łzy, nieprzespane noce, nasze kłótnie. Czym jest to słowo „przepraszam”, że tak magiczną ma moc? Właściwie to pytania do mnie, a nie do ciebie. Bo to ja ciagle ulegam. Bo to ja wierzę w coś, co nigdy sie nie wydarzy. Że między nami będzie lepiej.
Mówią, że miłość jest ślepa. To raczej ja jestem ślepa i głucha. Bo za każdym razem wybaczam, choć wiem, że nic się nie zmieni. Znowu będziesz kłamał, oszukiwał i wszczynał karczemne awantury o byle co. Wiesz, że ci wybaczę. Użyjesz tylko tego swojego słowa - klucza: „przepraszam” i „kocham cię”... Co jest najgorsze? Powiesz „kocham cię”, a ja ci wszystko przebaczę i znowu uwierzę, że mówisz to szczerze. I zapomnę, o tym jak mnie potraktowałeś po raz kolejny. Tak bardzo zależy mi na tobie i naszej rodzinie.
Już tak mam wszystko poprzestawiane w głowie, że za twoje zachowanie winię siebie. Robię wszystko, aby nie dać ci powodu do złości. Ale ty i tak zawsze coś wynajdziesz. I znowu się zacznie…
Kiedy mi mówisz, że jestem do niczego, że małżeństwo ze mną to największa pomyłka, jaką popełniłeś, że nigdy nie powinniśmy byli się pobrać, że powinniśmy się rozejść... Że zamieniłam twoje życie w jakiś gówno... A ja wiem, że dałam z siebie 100%, a może nawet jak jakiś cholerny stachanowiec 200% normy.
Nie rozumiem.
Mimo wszystko zawsze zostaję. Zostaję, choć serce mam popękane na kawałki. Zostaję, choć sama nie wiem po co. Zostaję, choć wewnętrznie już umarłam. Zostaję, choć sama tracę nadzieję, że cokolwiek się zmieni. Raczej wiem, że będzie dobrze do kolejnej kłótni. Do kolejnego razu, kiedy wbijesz mi nóż w serce. I tylko modlę się w duchu, aby nie było gorzej…
Próbowałam znaleźć rozwiązanie. Skoro nie lubisz rozmawiać, zaczęłam pisać do ciebie listy. Z nadzieją, że chociaż je czytasz. Wyśmiałeś. Każdy z sześciu wysłanych listów bez odzewu, choć wiem, że przeczytałeś.
Prosiłam, abyśmy skorzystali z pomocy psychologa. Wyśmiałeś, bo przecież nie będziesz chodził do lekarzy dla świrów. Ty tego nie potrzebujesz. Jeśli potrzebuję, mam sama iść.
Mówisz, że nie potrzebujesz mnie w swoim życiu. Doskonale sam sobie dasz radę.
Naprawdę nie potrzebujesz mojej miłości, wsparcia, empatii?
Przecież czerpiesz pełnymi garściami.
Myślę, że pewnego dnia zrozumiesz, że nie można w ten sposób traktować drugiej osoby. A już na pewno nie takiej, którą się ponoć kocha.
Nie będę cię błagać, abyś ze mną był, kochał mnie, słuchał tego, co mówię. Nie będę błagać o twoją uwagę. Nie będę przekonywać, że powinniśmy być razem, bo juz sama przestałam w to wierzyć. Zrozumiałam, że bycie z tobą to droga donikąd. Ty się nie zmienisz…
Dałeś mi lekcję. Po kilkuletniej walce – poddaję się....
Podobne artykuły
-
Nigdy nie chciałam się od nikogo uzależnić. Wiesz, poczuć, że ktoś jest tą moją drugą połówką, bez której życie jest niepełne. Nauczona wcześniejszymi doświa...